Mikrokolektyw + Noël Akchoté w Pardon To Tu

Mikrokolektyw_Pardon

Duet Kuby Suchara i Artura Majewskiego od początku istnienia owiany jest nimbem wyjątkowości. Oprócz czysto muzycznego czynnika, na ten stan rzeczy wpływ miał/ma również pionierski charakter wydawniczej kariery Mikrokolektywu. Wrocławianie jako piersi muzycy z Europy dostąpili zaszczytu nagrania albumu (w dodatku debiutu) dla długowiecznej, chicagowskiej wytwórni Delmark, również jako pierwsi Polacy (wraz z Rafałem Mazurem) wypuścili krążek pod szyldem prestiżowego, portugalskiego Clean Feed. Oprócz tego dochodzi oczywiście współpraca z takimi muzykami jak np. Rob Mazurek, Kazuhisa Uchihashi, czy Joshua Abrams. Osobiście zawsze postrzegałem Mikrokolektyw głównie jako zespół koncertowy, który właśnie na scenie jest w swoim prawdziwym żywiole, a płyty – choć dobre – powstają niejako przy okazji. I trochę szkoda, że właśnie nie przy okazji koncertów, tylko w studio.

Z nową płytą duetu (klik), nagraną wraz z francuskim gitarzystą Noëlem Akchoté, zapoznałem się przed występem w Pardon To Tu dość pobieżnie i szczerze mówiąc ciężko mi było ją ugryźć. Dlatego pokładałem duże nadzieje w koncercie, że choć trochę pozwoli mi na głębsze wejście w świat dźwięków trio, na jego zrozumienie, czy na jakąkolwiek głębszą interakcję. Czy moje nadzieje zostały zaspokojone? I tak i nie.

Akchote_Majewski

Muzykę Mikrokolektywu i Noëla Akchoté określiłbym jako szalenie impresyjną. Trio tworzyło narrację w oparciu o bardzo swobodną i płynną formę, pozbawiając słuchaczy stabilniejszych punktów zaczepienia. Gra każdego z muzyków naznaczona była introwertyzmem, dzięki któremu powstawały właściwie trzy niezależne moduły wchodzące ze sobą w reakcję na zasadzie spontanicznych, często incydentalnych przecięć. Całość miała charakter linearnej, dwuczęściowej improwizacji, przez co w muzykę można się było z jednej strony zatopić, lub też poczuć ciężar przyjętej formuły, zdecydowanie niepodchodzącej do słuchacza z otwartymi ramionami i gotowymi kodami dostępu.

Przyjemnie słuchało mi się tego koncertu przez pryzmat poszczególnych instrumentów, niejako „spychając” inne do funkcji tła – co swoją drogą nie było trudne, biorąc pod uwagę luźną strukturę wypowiedzi. Zgodzę się też z Piotrem Lewandowskim – zdecydowanie bardziej adekwatną nazwą dla projektu byłoby trio Akchoté-Majewski-Suchar, ponieważ cech charakterystycznych dla twórczości samego Mikrokolektywu, było w tej muzyce stosunkowo niewiele. Szczególnie brakowało mi elektroniki, która ustąpiła miejsca gitarze Akchoté’a. Ta z kolei była bardzo delikatna, skupiona na przekazie tak subtelnym i efemerycznym, że dziś z perspektywy czasu ciężko mi przywołać z pamięci jakiekolwiek jej ewidentne „momenty”. Trąbka Majewskiego niekiedy była poddawana zapętleniom i pogłosom dobrze wybijającym całość z free jazzowego idiomu. Perkusja natomiast wybrzmiewała bardzo twardo, sucho dudniąc, na co wpłynęło wytłumienie jej płótnem. Zdecydowanie do highlightów koncertu zaliczam solo, podczas którego Kuba Suchar zaprezentował mistrzowską grę na talerzach (trochę tego jest w filmiku poniżej). Drugi set (bis?) zrobił na mnie większe wrażenie, był trochę bardziej skondensowany.

Ciężko mówić o tym występie w kategoriach rozczarowania, ponieważ znając materiał z płyty raczej wiedziałem mniej więcej czego się spodziewać. Liczyłem jednak na to, że sceniczne flow – biorąc pod uwagę znakomitych koncertowo Wrocławian – nada muzyce trochę inny wymiar i pozwoli lepiej w nią wejść. Do tej pory Mikrokolektyw jawił mi się jako duet doskonale reagujący na osoby trzecie, niezależnie czy był to muzyk na scenie (jak Joshua Abrams, z którym duet zagrał naprawdę znakomite, transowe koncerty), czy np. uwieczniony na taśmach Miron Białoszewski. Płyta „z Białoszewskim”  wydana w Bołt Records jest być może nawet najdoskonalszą studyjną wypowiedzią zespołu, w każdym razie z pewnością najmniej jednoznaczną. W tej perspektywie współpracę z Noëlem Akchoté’m plasuję w „prywatnym rankingu” zdecydowanie najniżej. Francuski gitarzysta nie wniósł do muzyki Mikrokolektywu na tyle wyrazistego pierwiastka by można było mówić o rodzaju nowej jakości tak skompilowanego trio. W moim odbiorze jedynie rozwodnił oryginalne brzmienie duetu, przez co muzyka owszem zyskała na swobodzie wykonawczej, lecz straciła na charakterystyczności.

Majewski_Suchar

Był to trzeci koncert w tym roku w Pardon To Tu prezentujący polski zespół, co można uznać za symptomatyczną zmianę względem poprzednich miesięcy, w których często line-up dominowały składy zagraniczne. Na marginesie warto odnotować, że frekwencja wtorkowego wieczoru naprawę dopisała, słuchacze ściągnęli do klubu tłumnie i nie sądzę by zwabiło ich akurat nazwisko Akchoté – to Mikrokolektyw jest marką samą w sobie. Trio z całą pewnością nie starało się schlebiać warszawskiej publiczności, zagrało swoje i chociażby za tę bezkompromisową postawę należą się muzykom słowa uznania.

Krzysztof Wójcik (((ii)))

3 uwagi do wpisu “Mikrokolektyw + Noël Akchoté w Pardon To Tu

  1. Pingback: Pardon, To Tu

  2. Przy całym szacunku dla tekstu i uważnej obserwacji sceny improwizowanej muszę przyznać, że brzmienie publikowanych filmów jest po prostu okropne. Oczywiście jest to kwestia „sprzętowa”, ale ich rejestracja na tę chwilę, przy braku jakiegoś nieco bardziej przyzwoitego „sprzętu”, chyba mija się z celem.

    • Dzięki za opinię.
      To zależy jak zdefiniujemy ów „cel”.
      Zamieszczane nagrania w moim odczuciu mają bardziej wartość dokumentalną (w najbardziej naturalistycznym sensie tego słowa) i często dotyczą wydarzeń, które ulatują uwadze większości odbiorców – nie mówiąc już o „mainstreamowych” komentatorach życia kulturalnego. Niekiedy są to zupełnie unikalne spotkania sceniczne z małą frekwencją publiczności. Czy „okropna” jakość filmów w tym kontekście może zaszkodzić artyście? Nie sądzę. Tym bardziej, że nigdy nie zamieszczam filmów pozbawionych komentarza i to jemu przypisuję wartość nadrzędną. Niejednokrotnie sami artyści zamieszczali w internecie nagrania z tego bloga.
      Zgodzę się oczywiście, że jakość materiałów pozostawia wiele do życzenia i jest zdecydowanie w estetyce lo-fi (w pewnym sensie programowo). Cóż, niestety Instytut został pozbawiony dotacji na lepszy sprzęt 😉 Być może w przyszłości, albo w równoległej rzeczywistości, blog będzie mógł sobie pozwolić na zatrudnienie kamerzysty z prawdziwego zdarzenia. Osobiście zwykle wolę skupić się na doświadczaniu koncertu niż ekranu rejestratora.
      Pozdrawiam!
      KW

Dodaj komentarz