Trzaska / DJ Lenar / Masecki / Rogiewicz / Sienkiewicz w Cafe Kulturalna

Nazwiska imponujące w intrygującym zestawieniu nieprawdaż? Wyżej wymienieni Panowie, artyści charakterystyczni i zasłużeni dla polskiej muzyki/kultury ostatnich lat/dekad, musieli zagrać w jeden z najgorszych wieczorów jakie co roku odbywają się w Warszawie. Noc Muzeów to bodaj najbardziej upiorny termin na wychodzenie z domu. Impreza charakteryzuje się masowym przyswajaniem kultury w wersji instant, rozwodnionej, festyniarskiej, fasadowej. Swego rodzaju muzealny odpust, który można przypieczętować kiełbasą z grilla lub belgijską frytą na Placu Defilad. W Noc Muzeów można paradoksalnie zobaczyć jak dużo osób do instytucji kultury nie chadza. Piszę te słowa mając świadomość jak to wygląda od kuchni, jako osoba do niedawna związana z muzealnictwem. Zresztą nie jest to żadne odkrycie Ameryki. W Noc Muzeów kultura jest jak łapczywie chwytany, darmowy napój Zbyszko z radomskiej wigilii. Smakuje (jakoś) i gasi pragnienie (jakoś), ale nie dostarcza organizmowi nic poza wodą, cukrem i sztucznymi aromatami.

O tej „przeklętej” dacie przypomniałem sobie niestety dopiero w chwili wyjścia na koncerty do Cafe Kulturalnej (które przy okazji były zwieńczeniem festiwalu filmowego Docs Against Gravity). Zatem podwójna kumulacja… Niemniej jednak nazwiska muzyków zachowały magnetyczną siłę przyciągania. Dawno tak dobitnie nie odczułem, że kontekst determinuje sytuację, że byt kształtuje świadomość, czy coś w tym rodzaju.

Proponuję zatem foto-story. Jak na Noc Muzeów jest to chyba idealna forma wpisu.

Mikołaj Trzaska na czerwonym dywanie:

Mikołaj Trzaska

Absolutnie nie dziwię się saksofoniście, że wybrał tak ustronne miejsce, zapewniające minimalną dozę autonomii względem otaczającego zewsząd zgiełku. Pamiętam jak przed kilkoma laty miałem wielką przyjemność słuchać solowego występu Trzaski w warszawskiej Synagodze im. Nożyków – to był wyjątkowy koncert z fenomenalnym klimatem, doskonale korespondującym z muzyką. Ultra-komfortowe okoliczności. Tym razem Trzaska musiał walczyć o audialną czasoprzestrzeń w warunkach festynu, musiał zabrzmieć bezkompromisowo, jak free jazzowy wojownik. I chociaż wystąpił w najbardziej wycofanym zakątku, to zagrał swoje, a przeszywające, szorstkie brzmienie altu pozwalało na rozedrgany azyl w pulsującej rzeczywistości. Autentyzm i konsekwencja – za to duży szacunek. Przy okazji słychać, że Trzaska nie ma najmniejszego problemu z sytuacją samodzielnego koncertu i odnajduje się w podobnej sytuacji równie dobrze jak podczas występów z innymi muzykami. Narracja artysty wciąga, intryguje, „nie pozostawia obojętnym” – i nie jest to slogan. Warto podkreślić, że wyjątkowo mało wyczuwalny był pierwiastek żydowskiej melodyki, gdzieniegdzie pobrzmiewał, lecz nie zdeterminował wypowiedzi. Mankamentem była natomiast mała wizualna dostępność Trzaski, mogła go dostrzec zaledwie garstka słuchaczy.

DJ Lenar pokazuje sufit:

DJ Lenar

Po koncercie Trzaski była niewiadoma: co dalej? Pozostali muzycy – wedle opisu wydarzenia – mieli występować w różnych, nie do końca jasnych konfiguracjach. Zaczął solo DJ Lenar – z dużą dozą prawdopodobieństwa najbardziej oryginalny „dysk dżokej” polskiej, a w każdym razie warszawskiej sceny. Lenar należy do muzyków, którzy przede wszystkim tworzą klimat, wypełniają audiosferę dźwiękami przypominającymi podkręcone i zniekształcone szumy rzeczywistości otaczającej. Muzyka Lenara jest w pozytywnym sensie niedomknięta, tworzy hipnotyczne, noise’owe tło do zastanej sytuacji. Brak bitu, brak skreczów i turntablistycznych popisów zastępuje bardzo przemyślana, horyzontalna warstwa dźwięków o zmieniającym się natężeniu. Wielu DJ-ów mogłoby się od Lenara uczyć sztuki powściągliwości i minimalizacji środków. Program solowy mocno przypominał wydawnictwo „Re:PRES” sprzed trzech lat, na którym artysta poddał autorskiej modyfikacji „Miniatury” Eugeniusza Rudnika. Warto o tym wspomnieć, by ów cykl nestora polskiej elektroniki właśnie doczekał się wydania przez Requiem Records w formie imponującego boxu 4 płyt (klik). Propozycja Lenara na podobnie awangardowy set w sytuacji klubowego zgiełku była dość radykalna, lecz paradoksalnie doskonale wpisała się w klimat, przykuwając uwagę wielu słuchaczy. Wielka szkoda, że DJ Lenar od czasu wspomnianego „Re: PRES” nie wydał żadnego nowego materiału.

Marcin Masecki w blasku światła (i CCTV):

Marcin Masecki

Kolejny solista. Tym razem pomysł na formułę koncertu okazał się lepszy niż samo wykonanie. Improwizacja na pianinie i keyboardach do ujęć zarejestrowanych przez kamery przemysłowe brzmi ciekawie, szczególnie w świetle kończącego się Docs Against Gravity. Jednakże Masecki podszedł do zagadnienia w mało kreatywny sposób, ograniczając się do typowych dla siebie „popsutych” zagrywek, od czasu do czasu bawiąc się mocą elektronicznego brzmienia. Równie dobrze mogłoby nie być warstwy wizualnej, skądinąd dość interesującej (obraz spod mikroskopu, ludzie biegnący po ulicy, satelitarne zdjęcia Ziemi, bojówkarze z karabinami, opakowanie laptopa…). Ciekawe, choć też nie do końca wykorzystane były sekwencje, w których na ekranie pojawiały się ujęcia z przestrzeni Kulturalnej. Masecki zagrał jak na siebie dość „konwencjonalnie niekonwencjonalnie”, ale zabrakło wyrazistości i związku z warstwą wizualną. Cały set można podsumować „pianista sobie, obraz sobie”. Szkoda, bo sam pomysł miał duży potencjał.

DJ Lenar, Jerzy Rogiewicz (poza zdjęciem, za konsoletą Jacek Sienkiewicz):

DJ Lenar & Jerzy Rogiewicz

Cóż, był to dla mnie ostatni muzyczny obrazek podczas wieczoru w Kulturalnej. Tym razem Lenar zaproponował bit, a trzaski i szumy upiął rytmiczną siatką, do której plecenia dołączył po chwili Rogiewicz z Sienkiewiczem. Brzmienie łączyło brud z coraz bardziej gęstniejącym, prostym klubowym drivem. Hi-hat i werbel Rogiewicza nadawały elektronicznemu garage-tandemowi przyjemny organiczny, „żywy” pierwiastek. Dobrze się tego słuchało, struktura powoli się rozwijała, a trans wisiał w powietrzu. Tym akcentem zakończyłem wizytę w Kulturalnej, a uwodzicielski zapach grillowanej kiełbasy na Placu Defilad odprowadził mnie do metra.

Wnioski po koncertach: za dużo, nie do końca wykorzystana szansa konfiguracyjna, ogólnie niejasny zamysł kuratorski całego przedsięwzięcia. Choć chaos i niejasność, a czasem łopatologia to akurat pewniki jeśli chodzi o Noc Muzeów. I piszmy jednak z małej – noc muzeów.

Krzysztof Wójcik (((ii)))

Dodaj komentarz