Warszawa elektroniczna: Fennesz, Kubin, Karkowski, Xenakis

IMG_8635

Miniony tydzień był dla miłośników muzyki elektronicznej niezwykle hojny. W trzech różnych miejscach w Warszawie, na przestrzeni zaledwie kilku dni można było zapoznać się z rozmaitymi koncepcjami współczesnej elektroniki. Od ambientu po noise, od wykonań solowych po ośmioosobowy chór. Od kameralnej scenerii klubu przez otwarty plener aż po majestat muzealnego audytorium. Specyfika poszczególnych występów była na tyle wyrazista, że wspólne ich rozpatrywanie jest równie karkołomne, co fascynujące. Zachowajmy jednak pozory chronologii, analizę pozostawiając aktywnej roli odbiorcy.

Fennesz w Pardon To Tu (dzień pierwszy)

Cykl „2 Nights With…” skupiony jest wokół pogłębionego prezentowania artystycznych osobowości w formacie rozciągniętym na dwa wieczory koncertowe. Dotychczas rezydentem „2 Nights with…” był m.in. Peter Brötzmann, Michael Gira, Joe McPhee, czy Michael Zerang. Fennesz pośród tego w znakomitej większości jazzowego towarzystwa jawił się, jako zagubione elektroniczne ogniwo, ying dla stylistycznego yang Pardon To Tu. Austriak przyjechał do Warszawy owiany nimbem sławy innowatora europejskiej muzyki elektronicznej, dla której Wiedeń od przynajmniej dwóch dekad jest adresem szczególnym. Jakkolwiek obcowanie z płytą „Bécs” nie podniosło mi ciśnienia w stopniu wysokim, jaki sugerować mogły entuzjastyczne recenzje, zobaczenia Fennesza na scenie nie potrafiłem sobie odmówić.

20140819_205554

Wieść gminna o niefortunnym charakterze pierwszego wieczoru z muzyką Austriaka dotarła już z pewnością do większości zainteresowanych. Spektakularnie spalony limiter dźwięku okazał się najbardziej charakterystycznym epizodem koncertu, jednak to nie problemy techniczne położyły się cieniem na całości występu, lecz zły rodzaj gwiazdorstwa, którym muzyk starał się przysłonić ewidentny brak pomysłu na kontynuowanie gry w sytuacji – nazwijmy to – kryzysowej. W moim odbiorze artyście – szczególnie cieszącemu się taką opinią jak Fennesz – po prostu nie wypada zrzucać odpowiedzialności wykonawczej na swój (czy też klubowy) sprzęt. Można wyobrazić sobie sytuację, w której problemy techniczne zostałyby potraktowane w sposób kreatywny, zmuszając muzyka do zepchnięcia występu na nieco inne, zaskakujące tory. Fennesz ostatecznie spróbował pójść tą drogą jednak towarzyszyło mu przy tym nadąsanie primabaleriny, której talent w niewygodnych pantofelkach nie jest w stanie wybrzmieć w pełnej krasie. Przerwanie koncertu, które wisiało na włosku, byłoby już zupełnym kuriozum, jednak ostatecznie artysta – nie kryjąc niezadowolenia – podjął wyzwanie. Zmysł improwizatorski został u Austriaka wystawiony na ciężką próbę, z której obronną ręką udawało mu się wyjść z rzadka w sposób nazwijmy to umiarkowany. Fennesz z gitarą, pozbawiony asysty mocarnych dźwięków płynących z macbooka, brzmiał jak artysta jeden z wielu. Przypuszczam, że mógł się zdecydowanie bardziej postarać. Muzykę przyćmiła technologia, która mimo specyfiki gatunku, powinna być na drugim miejscu. Postawa z pewnością niegodna artysty określanego niekiedy mianem geniusza. Dawno nie słyszałem w Pardon To Tu tak zachowawczych, a zarazem adekwatnych do sytuacji braw. Mam nadzieję, że drugi dzień z Fenneszem przyćmił pierwszy w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jednak mój kredyt zaufania uległ wyczerpaniu i środowy wieczór zaplanowałem zgoła inaczej. Pełna zgoda z Piotrem Lewandowskim: „Po tym wieczorze muzyka Fennesza jest dla mnie w jeszcze większym stopniu zjawiskiem studyjno-płytowym”. Mimo wszystko było to interesujące doświadczenie.

—————————————————————————————-

 

Felix Kubin na Placu Zabaw

Kubina po raz pierwszy – i do niedawna ostatni – widziałem na mysłowickim jeszcze OFF Festivalu w 2008 roku i wówczas Niemiec zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Mieszanina retro-futuryzmu, groteski i performerskiego zacięcia dopracowana w najdrobniejszym szczególe okazała się tak magnetyczna, że po sześciu latach pełen ekscytacji udałem się na Plac Zabaw. Nie wiem nawet czy bardziej chciałem zobaczyć jak zmienił się Kubin, czy moje odbieranie tego typu muzyki. Koncertowa podróż sentymentalna? Powiedzmy.

20140820_211722

Dzień przed koncertem opisywałem Kubina znajomemu, jako „zagubione ogniwo Kraftwerku” i muszę przyznać, że jestem z tej metafory całkiem zadowolony. Zwariowany Niemiec całymi garściami czerpie z pięknej elektronicznej tradycji swego kraju, umiejętnie balansując pomiędzy brzmieniowym wysmakowaniem, eksperymentem, popową chwytliwością i quasi-teatralnym wizerunkiem scenicznym, który plasuje go gdzieś na przecięciu „Metropolis” Fritza Langa i statku Enterprise. Festynowa, luźna sceneria Placu Zabaw ostatecznie okazała się idealną przestrzenią dla tego elektronicznego prestidigitatora, chociaż myślę, że socreal Cafe Kulturalnej dodałby stylistyce Niemca jeszcze większej pikanterii.

Felix Kubin jest „muzykiem elektronicznym” (jak sam się przedstawił), który posiada dość nietypowe dla gatunku cechy showmana, dzięki czemu koncerty artysty nie ograniczają się do oglądania „człowieka grającego na komputerze w pasjansa w towarzystwie dźwięków”. Koncert Niemca był doświadczeniem porywającym. Kubin oprócz pantomimicznej ekspresji scenicznej pokazał się od dobrej strony wokalnej, nie mówiąc już o purnonsensowej konferansjerce, którą poprzedzał niemal każdy numer. Repertuar zaprezentowany na Placu Zabaw miał charakter dość przekrojowy, publiczność mogła usłyszeć muzykę, którą artysta napisał jeszcze w latach 80., introwertyczną (i znakomitą!) wersję „Hello” Lionela Richie, czy wreszcie swój „most commercial track”, rewiowy „There is a garden”, podczas którego Kubin pochwalił się tańcem z mikrofonem, którego nie powstydziłby się sam Jerzy Połomski. Oprócz tego typu szlagierów nie zabrakło miejsca na kawałki z najnowszej „Zemsty Plutona”, jak i na kompozycje bardziej eksperymentalne, mieszające techno z absurdalnym samplingiem. Te ostatnie pozwalały przypuszczać, że Niemiec śmiało mógłby zaserwować słuchaczom „wysmakowanę awęgardĘ”, jednak szczęśliwie nie pozwolił na zwycięstwo pozerki nad spontanicznością, która akurat w jego przypadku jest wystarczająco oryginalna i nowatorska.

20140820_220452

Po koncercie na Placu Zabaw jestem przekonany, że Felixa Kubina trzeba traktować, jako „whole package”. Muzyka, wizerunek, sceniczna ekspresja – wszystko to łączy się u artysty na zasadzie specyficznej, karnawałowej logiki, która uświęca wszelkie ewentualne błędy, a z postmodernistycznej niekonsekwencji czyni stylistykę. Adekwatna strategia artystyczna do imprezy, jaką jest jubileusz Lado ABC. Świetny koncert zarówno w muzycznym, jak i intelektualnym wymiarze.

 

—————————————————————————————————-

Karkowski, Xenakis w Muzeum Sztuki Nowoczesnej

Ostatnie spośród opisywanych w tym tekście wydarzeń obdarzone jest największym ciężarem gatunkowym. Noise, muzyka współczesna, powaga państwowej instytucji kultury, teoretyczne wstępy przed wykonaniami, wreszcie próba zmierzenia się z dziedzictwem artystów niezwykle zasłużonych dla muzyki współczesnej.

Cykl „Co słychać” (towarzyszący wystawie „Co widać”) jest właściwie pierwszą inicjatywą Muzeum Sztuki Nowoczesnej, która zogniskowana została całkowicie wokół problematyki audialnej, co jest ważnym precedensem, który mam nadzieję doczeka się kontynuacji. Na przestrzeni kilku koncertów zespół kuratorski przedstawił stosunkowo szerokie – choć zdecydowanie wybiórcze – spektrum intrygujących zjawisk w muzyce polskiej. Spośród dotychczasowych wydarzeń „Co słychać” próba prezentacji i zestawienia twórczości Iannisa Xenakisa i Zbigniewa Karkowskiego jawi się jako przedsięwzięcie najbardziej ambitne, nie tyle ze względu na doniosłość twórczości artystycznej, co na trudności wynikające z czynników czysto technicznych, akustycznych. Muszę przyznać, że pod tym względem niegdysiejszy salon meblowy spisał się zaskakująco dobrze, choć oczywiście nie były to warunki, jakimi szczyci się Laboratorium CSW.

Wieczór został podzielony na dwa około 45-minutowe bloki, podczas których publiczność miała możliwość w sposób naprzemienny obcować z muzyką greckiego i polskiego kompozytora. Spośród dotychczas opisywanych w tym tekście wydarzeń koncerty w MSN-ie były z pewnością najbardziej zróżnicowane z punktu widzenia wykorzystanych muzycznych środków. Za dwa, stricte perkusyjne wykonania kompozycji Xenakisa („Rebonds” A i B) odpowiedzialny był Miłosz Pękala, znakomity, w ostatnich tygodniach wręcz wszędobylski perkusista. Były to z pewnością najbardziej widowiskowe części piątkowego wieczoru, a ich intensywność okazała się odwrotnie proporcjonalna w stosunku do czasu trwania (8 i 6 minut). Dużą przyjemność sprawiło mi podziwianie muzyka w tak wymagającym, trudnym do wykonania repertuarze, któremu artysta sprostał z wręcz chirurgiczną precyzją.

20140822_194352

Wykonania Pękali przedzieliła prezentacja „Doing by Not Doing”, 15-minutowego remiksu kompozycji „Persepolis” Xenakisa, autorstwa Karkowskiego. Odtworzeniu monumentalnego utworu towarzyszył jedynie slajd przedstawiający greckiego kompozytora pośród ruin świątyni Dariusza. Prezentacja poprzez pozbawienie jej choćby promila aspektu performatywnego w kontekście pozostałych części wieczoru była z pewnością najmniej spektakularna, jednak charakterystyczny dla noise’u fizyczny aspekt jej oddziaływania, pozwalał niekiedy zapomnieć o braku innych bodźców. Fizyczność „hałasu” w kontekście archaicznych, greckich misteriów przedfilozoficznych (do których odwoływały się kompozycje Xenakisa), pozwalała na uchwycenie analogii historycznych na poziomie cielesnym, pozaintelektualnym. Paradoksalnie formuła muzyki noise, która jest być może najbardziej adekwatna do współczesnego, zglobalizowanego świata ogarniętego szumem informacyjnym, ma charakter oczyszczający, tragiczny – w greckim rozumieniu tego słowa. Konsternacja intelektualna, zmusza do przyjmowania tej muzyki w sposób czysto zmysłowy, zgrabnie wymykając się klasycznym wspólnotom interpretacyjnym i ich teoriom. Warto zaznaczyć, że remiks Karkowskiego oparty został na kanwie kompozycji, której esencją był misterialny, kolektywny charakter pierwszego, pełnego rozmachu wykonania na pustyni pośród starożytnych ruin w asyście laserów i wojskowych reflektorów. Sceneria – na prawach remiksu – została zamieniona na współczesne muzeum sztuki.

Ukoronowaniem wieczoru był występ ośmioosobowego chóru złożonego z mężczyzn i kobiet (z zachowaniem parytetu), czyli zespołu wokalnego Gęba. Artyści/artystki na tle elektronicznego podkładu generowanego przez Wolframa, wykonali czterdziestominutową kompozycję Karkowskiego pt. „Encumberance”. Wybór tego utworu był o tyle trafny, że zdystansował twórczość polskiego artysty od muzyki noise, z którą powszechnie jest głównie utożsamiany. Wykonanie w audytorium MSN-u było dopiero trzecim razem, kiedy kompozycja miała okazję wybrzmieć na żywo. „Encumberance” jest dziełem opartym na partyturze graficzno-aproksymatywnej, pozwalającej na względnie swobodną interpretację wokalną. Wzajemna interakcja dźwięków elektronicznych i niezwykle organicznie reagujących na nie artystów robiła niesłychane wrażenie zarówno podczas sekwencji jednostajnych, jak i bardziej zniuansowanych, podczas których ciężko było wyznaczyć podział między tym co wokalne, a komputerowe. Format chóru był kolejnym czytelnym odwołaniem do starożytnej Grecji, przez co całość wieczoru nabrała spójnego, a zarazem dialektycznego charakteru. Gdy ostatnie dźwięki wybrzmiały, cisza, która zapanowała w audytorium zyskała wymiar kolejnego, pozapartyturowego taktu nadającego wykonaniu jeszcze większej mocy.

20140822_203735

Wieczór w MSN oprócz wartości czysto estetycznej, odegrał dużą rolę edukacyjną, chociaż może przede wszystkim memoratywną, jeśli chodzi o postać zmarłego niespełna rok temu Zbigniewa Karkowskiego. Paradoksalnie artysta, który wielokrotnie dystansował się od państwowych instytucji kultury (szczególnie zorientowanych na sztuki wizualne), zostaje pośmiertnie przywołany właśnie przez tego typu miejsce. W kontekście jednego z ostatnich wywiadów, jakiego kompozytor udzielił dla Glissanda w 2013 roku, wieczór w MSN może się jawić jako swego rodzaju gigantyczna ironia losu. Niemniej sądzę, że profesjonalizm i wysoka jakość artystyczna przedsięwzięcia znalazłyby uznanie w oczach Karkowskiego, który – jako wybitna osobowość polskiej kultury współczesnej – powinien być w dalszym ciągu obecny w jej obiegu.

 

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Wójcik