Zimowa podróż, trochę Cukru i kaszubskie wariacje…

daszek

Odwrócę chronologię wydarzeń i zacznę od końca. Zresztą każdy przyzwoity tekst, jak kij, ma przynajmniej dwa końce. Drugi/trzeci/czwarty/siódmy/domyślny powinien wylądować w aktywnym aparacie poznawczym czytelnika. Zatem raz, dwa…

Trzy:

Winterreise” czyli „Podróż zimowa” to cykl pieśni, które Franz Schubert skomponował do poezji Wilhelma Müllera. Właśnie dzieło Schuberta/Müllera stało się inspiracją dla dwóch kolejnych płyt z cyklu Populista, prowadzonego przez Michała Liberę dla Bôłt Records. Jak głosi nota „Winterreise” to: „modelowy przykład romantycznego songbooku o cierpieniu, miłości i samotności a wreszcie i XIX-wieczny odpowiednik albumu popowego, w którym przeglądały się kolejne pokolenia od roku 1828”. Tym razem przejrzały się w nim trzy artystki – wspólnie na jednej płycie Barbara Kinga Majewska i Emilia Sitarz; a samodzielnie, na drugiej, Joanna Halszka Sokołowska. Z końcem stycznia oba wydawnictwa  doczekały się premier koncertowych, które jak na złość odbyły się w dniach roztopów, nagłego rozpłynięcia zimy. Nie powstrzymało mnie to jednak przed zajściem do Królikarni na występ Sokołowskiej.

Winterreise

Przed rokiem, na festiwalu Playback Play w grudniu 2014 miałem już okazję widzieć artystkę w tym repertuarze, było to wówczas w ogóle pierwsze wykonanie (pisałem o nim tutaj). Tym razem wnętrze klubu zastąpiła wspaniała przestrzeń i akustyka Królikarni. Okoliczności miejsca w sposób znaczny wpłynęły na charakter występu. Po pierwsze wykonanie rozpoczęło się w całkowitych ciemnościach (i pozostało w nich do samego końca). Po drugie – Sokołowska kreatywnie wykorzystała specyficzną przestrzeń pałacyku. Druga część koncertu upłynęła na przechadzaniu się wokalistki po salach otaczających centralną, kolistą część budynku, w której siedziała publiczność. Śpiew nie ustawał, dobiegał z oddali, zbliżał się, błądził po Królikarni raz zgodnie ze wskazówkami zegara, raz odwrotnie. Zabieg okazał się genialny w swej prostocie – efekt akustyczny (i performatywny) był jedyny w swoim rodzaju, hipnotyzował i trzymał w napięciu. Można się było poczuć jak wewnątrz jakiegoś niezaistniałego filmu Herzoga. Na zakończenie Sokołowska zapaliła świecę i podziękowała za uwagę – tym samym utrzymała romantyczne decorum do samego końca. Bardzo osobliwy, melancholijny koncert site specific. Wsłuchiwanie się w pogłos kolejnych wersetów pieśni, w pauzy między nimi w otoczeniu mrocznej, akustycznie sterylnej Królikarni zapamiętam na długo jako wyjątkowe i nietypowe doświadczenie. Absolutnie nie dziwię się zespołowi Księżyc, że wybrał właśnie tę przestrzeń na nagrywanie swojej ostatniej płyty.

Dwa:

O zespole Cukier pisałem dość obszernie w maju zeszłego roku (klik). Był to jeden z pierwszych koncertów formacji, która przykuła moją uwagę (raz) ze względu na niecodzienne instrumentarium – syntezator modularny, klarnet, perkusja; (dwa) poprzez ciekawe, chaotyczno-energetyczne mieszanie różnych muzycznych języków – noise, free jazz, improwizacja elektro-akustyczna, trochę ambientu. Od tego czasu trio w składzie Łukasz Kacperczyk, Michał Kasperek i Piotr Mełech zdążyło wydać kasetę w Pawlaczu Perskim (bandcamp), na której w dość radykalny i bezkompromisowy sposób przedstawiło swój pomysł na muzykę.  „821” to ostra przejażdżka, przy okazji nagranie koncertowe, a nagrania koncertowe rządzą się swoimi prawami  [edit: jednak, nie koncertowe, tylko całodniowa sesja na żywo w warszawskim Mózgu]  i czasami bardziej brutalne szarże pozbawione pierwiastka wizualnego stają się nieczytelne. Niemniej jest to pozycja interesująca i odważna, pełna mocno kontrastujących zestawień. Sugeruję słuchanie „821” na głośnikach, tak by pozwolić muzyce wypełnić przestrzeń.

cukier1    cukier2Koncert w V9 odbył się przy okazji drugiej edycji DRUKUJ! Zinestu, czyli atmosfera DIY unosiła się w powietrzu od dobrych kilku godzin. Cukier wystąpił tego wieczoru w  nieco lżejszym wydaniu, ponieważ Piotr Mełech zrezygnował z użycia elektroniki i basklarnetu, zagrał cały koncert na zwykłym klarnecie. Był to koncert dość zwięzły, niespełna 40-minutowy i przyznam, że właśnie tego typu ramy czasowe są w sam raz w przypadku tak intensywnej muzyki. Podobała mi się dramaturgia występu. Cukier zaczął budować improwizację wychodząc od subtelnych partii syntezatora. Atmosfera gęstniała płynnie i oczywiście zmierzała do ekstatycznego jazgotu, ale zniuansowana „gra wstępna” pozwoliła na w miarę bezkolizyjne wejście w dzikie ostępy dźwięków brutalnych. Jednocześnie nie był to koncert o narracji prostej „od ciszy do zgiełku”, wykres napięcia i kolorów przedstawiałby się bardziej sinusoidalnie. To, że Cukier potrafi się ciekawie rozpędzić wiedziałem już od pierwszego zetknięcia z formacją. Teraz słychać, że oprócz tego muzycy wiedzą jak efektownie wyhamować, a przy okazji zrobić po drodze kilka niespodziewanych zakrętów. To dobrze wróży na przyszłość.

Jeden:

Ostatni mój tekst w roku 2015 dotyczył solowego występu Dominika Strycharskiego w Pardon To Tu (klik). Był to koncert znakomity, wirtuozerski, w dodatku najprawdopodobniej zostanie wydany na płycie. Raptem po kilku tygodniach Strycharski wrócił na tę samą scenę z formacją Core 6, by zaprezentować materiał z płyty „Czoczko” , na której poddaje kreatywnej interpretacji tradycyjną muzykę kaszubską. W zespole znaleźli się naprawdę mocni zawodnicy: Wacław Zimpel, Ksawery Wójciński, Zbigniew Kozera, Krzysztof Szmańda i Hubert Zemler. Czyli dwa instrumenty dęte i podwójna sekcja rytmiczna. Na albumie kluczowa rola przypada partiom duetu flet-klarnet (część utworów zagrana jest tylko w tym formacie), natomiast na koncercie siłą rzeczy większa była rola kolektywu.

Core 6

Podstawą tego projektu jest dualizm muzycznych światów, które Strycharski wraz z zespołem łączy – na poziomie podstawowym są to muzyka ludowa i free jazz. Kunszt instrumentalistów, ich improwizatorska biegłość, a także świetnie zaaranżowany materiał, złożyły się w nową jakość – silnie zakorzenioną w tradycji, a jednocześnie łamiącą granice gatunkowe. Coś podobnego udało się już choćby Marcinowi Maseckiemu (w wersji autorskiej na „Polonezach” i „Mazurkach”), również zeszłoroczne „Requiem Ludowe” Adama Struga i Kwadrofonik przenosi polską ludowość w XXI, wykorzystując współczesny język muzyczny. „Czoczko” składa się z tematów bezpośrednio zaczerpniętych z melodii tradycyjnych, natomiast rozwija je ze swobodą, rozmachem i dużą wrażliwością na poszczególne elementy brzmienia. Podwójna sekcja, tworzy dla Strycharskiego i Zimpla znakomitą, wielobarwną przestrzeń do dialogu, bądź snucia przyjemnie rozjeżdżających się wspólnych monologów. Koncert dość wiernie odzwierciedlił zawartość płyty, ale absolutnie nie na zasadzie 1:1. Zresztą nie byłby to nawet duży mankament, bo „Czoczko” to po prostu album bardzo dobry, zwięzły, nieprzegadany (niespełna 40 minut muzyki). Moje ulubione fragmenty to te, w których do głosu dochodzi pełen skład, szczególnie otwierający płytę tajemniczy utwór „Rubin”, oraz wieńczący nagranie „Antracyt” z fantastyczną woltą w środku. Kolejny mocny punkt w coraz ciekawszej dyskografii Dominika Strycharskiego.

Krzysztof Wójcik (((ii)))

O muzyce w tekście (polskim)

20150208_210932

W Polsce – choć powinienem napisać „w języku polskim” – w dalszym ciągu słuchacze chcący sięgnąć do teoretycznych opracowań muzycznych, zmuszeni są realizować ideę mozolnego samokształcenia, powierzchniowego ślizgania się po rozmytym dyskursie, błądzenia i poszukiwania na własną rękę. Te poszukiwania często sprowadzają się jedynie do samodzielnych doświadczeń empirycznych, z których budujemy indywidualne strzępy narracji, czy też indywidualną muzyczną powieść szkatułkową o niejasnej konstrukcji. Internet dając dostęp do, zdawać by się mogło, nieograniczonych źródeł dźwięku i tekstów go opisujących, nie tyle uprościł sprawę, co jeszcze mocniej ją zagmatwał, rozrzedził percepcję w oceanie zjawisk atakujących nasze zmysły każdego sezonu.

Nie chcę tutaj pisać o docieraniu do muzyki, czy zwracaniu uwagi na nowe zjawiska wydawniczo-artystyczne – tutaj robią co mogą magazyny sieciowe, blogi, a także od niedawna chlubne ewenementy prasowe jak np. M/I Magazyn. Chciałbym natomiast poruszyć temat dramatycznego wprost stanu napisanej po polsku, bądź przetłumaczonej na język polski papierowej refleksji nad gałęzią, jakby nie było, sztuki czy też szerzej – kultury, jaką muzyka jest (wciąż) powszechnie określana.

Glissando

Gigantyczną lukę przez wiele lat na swoje sposoby próbują wypełnić inicjatywy DIY, takie jak np. Glissando. Magazyn na dobrą sprawę wykształcił już rodzaj własnego pokolenia odbiorców (a każde pokolenie ma własny czas – cytując „klasyka”). W dużym stopniu właśnie dzięki tematom poruszanym w Glissandzie teoretyczna refleksja nad muzyką, dźwiękiem, performatyką, słuchaniem, rejestracją, przetwarzaniem itp. itd. ma dziś w rodzimej literaturze jakiekolwiek aktualne i pogłębione punkty odniesienia. Świetną rzeczą jest udostępnianie pierwszych numerów w Internecie za darmo w wersji cyfrowej (klik).

Obok Glissanda, nabierającego z biegiem lat coraz bardziej akademickiego sznytu, pojawiła się stosunkowo niedawno seria Krytyki Politycznej dotycząca dźwięku. Na marginesie – jest to cykl zdecydowanie najuboższy ze wszystkich serii, które wydawnictwo prowadzi (nie licząc „Pism Kuronia”), co należy poczytywać jako znamienne zjawisko. Niemniej zostały wydane tak interesujące pozycje jak np. „Doskonale zwyczajna rzeczywistość” Michała Libery (klik). Książka eseistyczna będąca zapisem subiektywnej, erudycyjnej relacji autora ze światem dźwięków, niewątpliwie mająca charakter profesjonalny i humanistycznie pogłębiony. Również warto odnotować monografie poświęcone twórczości Gerarda Grisey’a (klik) i Karlheinza Stockhausena (klik) napisane odpowiednio przez autorów polskich – Jana Topolskiego i Monikę Pasiecznik. W ostatnich tygodniach premiery doczekała się także publikacja „Fluxus w trzech aktach” (klik), przedstawiająca m.in. wpływ jaki nurt wywarł na muzykę ostatnich dekad.

rip_it_up_web

W lutym, już za niespełna dwa tygodnie (20.02) zostanie wydana książka Simona Reynoldsa „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978-1984” w przekładzie Jakuba Bożka. Pozycja za granicą wręcz kultowa, opisująca i analizująca jeden z bardziej fascynujących okresów muzycznego przesilenia na Wyspach Brytyjskich, które doprowadziło do powstania takich zespołów jak m.in. Public Image LTD, Wire, The Human League, czy Gang of Four. Książka stanowi również prezentacje praktyki kulturowej (a w zasadzie kontr-kulturowej) mianowicie Do It Yourself. W kontekście polskim, gdzie najciekawsze inicjatywy napędzające muzyczne życie (koncerty, niezależne wydawnictwa itp.) są organizowane prywatnie przez grupy pasjonatów, większość najlepszych dziennikarzy muzycznych pracuje nieodpłatnie i na zasadzie „pro publico bono”, a wartościowe papierowe magazyny powstają dzięki składkom crowdfundingowym… Czytanie o DIY jest na dobrą sprawę czytaniem o rzeczywistości, w której nieustannie funkcjonujemy. Zatem zanosi się na gorącą premierę wydawniczą.

Ale wracając do lektur już istniejących. Nie można zapomnieć o chyba najbardziej doniosłej publikacji wprowadzającej do języka polskiego kontekst nazwijmy to międzynarodowej refleksji nad muzyką i dźwiękiem. Mam tu na myśli fenomenalną antologię klasycznych tekstów dotyczących muzyki XX wieku, a mianowicie „Kulturę dźwięku”.

Kultura-dźwięku.-Teksty-o-muzyce-nowoczesnej

Jest to prawdopodobnie najbardziej inspirująca, funkcjonująca po polsku pozycja, która mapuje ostatnie sto lat historii rozwoju muzycznej myśli w bardzo szerokim spektrum stylistyczno-gatunkowym. Co prawda robi to siłą rzeczy dość wybiórczo i syntetycznie, jednak sam pomysł na oddanie głosu bezpośrednio takim autorom jak na zdjęciu poniżej, było ze strony wydawnictwa Słowo/Obraz Terytoria znakomitym posunięciem (i osiągnięciem) redaktorsko-translatorskim. Tutaj też należy oddać honory Michałowi Liberze i Fundacji 4,99 (czyli de facto agendzie Glissanda), którzy zainicjowali wydanie antologii. W dalszym ciągu jednak jest to pozycja skompilowana i napisana przez autorów zagranicznych.

Kultura dźwięku - grzbiet

Sama seria Terytoria Muzyki, w której „Kultura dźwięku” została wydana, zaowocowała jeszcze kilkoma ważnymi publikacjami. Obok „Muzyki eksperymentalnej – Cage i po Cage’u” Michaela Nymana, na pewno warto wspomnieć o dwóch książkach polskich, których autorką jest Anna Chęćka-Gotkowicz, które należą do publikacji z pogranicza estetyki i fenomenologii muzyki, doświadczania dźwięku: „Dysonanse krytyki. O ocenie wykonania dzieła muzycznego” oraz „Ucho i umysł”.

96931-muzyka-eksperymentalna-cage-i-po-cage-u-michael-nyman-1     dysonanse-krytyki-o-ocenie-wykonania,pd,150996   anna-checka-gotkowicz-ucho-i-umysl-cover-okladka

Tutaj docieram do jednej z dwóch (trzech?) bezpośrednich inspiracji do napisania tego artykułu, a mianowicie do świeżo wydanej (koniec 2014 roku) książki „Nasłuchiwanie hałasu” autorstwa Dariusza Brzostka. Publikacja podejmuje się analizy zagadnień związanych z doświadczaniem muzyki, jednak w równej mierze poświęca uwagę wykonawczej ekspresji. Brzostek próbuje rozgryźć fenomen improwizacji podejmując refleksję antropologiczno kulturową, a mówiąc dokładniej audioantropologiczną. Książka to świetnie napisana, niesłychanie erudycyjna lektura jednocześnie pozbawiona akademickiej ociężałości (charakteryzującej się chociażby nieustannym zaglądaniem do przypisów).

Dariusz Brzostek - Nasłuchiwanie hałasu

„Nasłuchiwanie hałasu” ma znakomity flow i dla czytelnika zainteresowanego problematyką improwizacji jest to lektura pasjonująca i śmiem twierdzić – obowiązkowa. Poszerza horyzont w dwójnasób: poprzez przytoczenie teoretycznej perspektywy oraz nieustanne jej podważanie, próbę refleksyjnego dotarcia do sedna. Na zachętę ustęp z samej obwoluty: <<Czy jest bowiem „kimś” podmiot słuchania – wystawiany nieustannie na pokusę fantazjowania i, ostatecznie, wydany na pastwę fantazmatów? Czy jest „kimś” podmiot improwizujący, który czyni wiele, by stać się samoorganizującym się procesem improwizowania?>>. No właśnie, „Nasłuchiwanie hałasu” jest próbą udzielenia odpowiedzi na te pytania, a przy okazji odpowiada na wiele innych, które powstają po drodze. Książka Brzostka jest jedną z nielicznych na polskim rynku, które rzetelnie i w sposób kompleksowy, kulturoznawczy przyglądają się muzyce oraz doświadczeniu słuchacza w meta-perspektywie. Do zilustrowania wywodu autor sięga po takich artystów jak np.: Brotzmann, Cage, Coil, Fennesz, Masters Musicians of Joujouka, The Residents, czy Sun Ra. Dwa polskie nazwiska w wybranej Fonografii: Krzysztof Komeda i Mikołaj Trzaska.

Powracając na koniec do zasygnalizowanego na początku tematu, czyli: „dramatycznego wprost stanu napisanej po polsku, bądź przetłumaczonej na język polski papierowej refleksji nad gałęzią sztuki, czy też szerzej – kultury, jaką muzyka jest powszechnie określana”. Problem sięga dość głęboko. Na tzw. najbardziej prestiżowej uczelni humanistycznej w Polsce, w Instytucie Kultury Polskiej student nie uświadczy absolutnie żadnego przedmiotu związanego z audialną sferą rzeczywistości – chociaż jest taniec (ale przecież Polacy pokochali taniec!). Nie mówiąc już o potencjalnych seminariach magisterskich. Muzykologia oferuje natomiast kurioza w rodzaju „Polscy muzycy w Petersburgu w XIX wieku”. Zasłona milczenia opada.

Między innymi tego rodzaju warunki owocują sytuacją, z którą mamy do czynienia obecnie, kiedy to polskie większe publikacje dotyczące muzyki aktualnej są zjawiskami incydentalnymi. W ostatnich latach powstała właściwie tylko jedna książka, która szerzej starała się opisać stosunkowo niedawne, stricte rodzime (i wyjątkowe) zjawisko w muzyce – „Chłepcąc ciekły hel – historia yassu” Sebastiana Reraka (dostępna już tylko jako ebook). Zdecydowanie polecam.

chlepcac_ciekly_hel_002

Czy polska scena nie zasługuje na większą ilość opracowań? Czy może nie ma osób, które byłyby w stanie się tego podjąć? Może trzeba poczekać na ludzi w rodzaju Simona Reynoldsa żeby przyjechali i coś napisali o polskiej muzyce, a potem po prostu to przetłumaczymy? Sądzę, że odpowiedzi na każde z tych pytań brzmią nie. Ale czas pokaże. Póki co zachęcam gorąco do sięgnięcia po wyżej wymienione tytuły, które rozpoczęły „pracę u podstaw” na polskim gruncie. A Instytut Improwizacji popiera ideę nieinstytucjonalnego samokształcenia z dobrych źródeł.

PS: Zapomniałem o jeszcze jednej istotnej publikacji z ostatniego czasu – „Awangarda muzyki końca XX wieku. Przewodnik dla początkujących” autorstwa Marcina Borchardta (klik). Na zachętę wywiad z autorem. Jeszcze co prawda nie położyłem na książce ręki, natomiast obiecująco brzmi już sam fakt, że jest to dopiero pierwszy tom. Pozycję wypuściło młode, wielce interesujące Wydawnictwo W Podwórku, które stanowczo polecam uwadze.

Krzysztof Wójcik (((ii)))