Festiwal Mięty Pole 2016 [Alameda 5, The Kurws, Kapela ze Wsi Warszawa]

Grodzisk Mazowiecki, 27 lutego 2016

Wielokrotnie już pisałem i mówiłem, że lubię małe, dobrze przemyślane festiwale. Prawdopodobnie właśnie z tego względu Instytut zgodził się patronować inicjatywie Mięty Pole. Cytując siebie – „festiwal to w dużej mierze sztuka selekcji, łączenia i porządkowania”. A gdy impreza jest mała, to selekcja staje się najważniejsza. Pod tym względem Mięty Pole nie zaliczyło wpadki. Zaledwie trzy składy zaproszone do Grodziska Mazowieckiego , mogłyby śmiało zostać polskimi headlinerami znacznie większych imprez. Jednocześnie różnorodność stylistyk zaprezentowanych przez zespoły, pozwoliła na osiągnięcie line-upu nieoczywistego, w którym – sformułowanie wyświechtane, ale w tym wypadku jakże trafne – każdy mógł znaleźć coś dla siebie. A przynajmniej ja znalazłem.

Alameda 5

Alameda 5_2

Kibicuję pięcioosobowej odsłonie Alamedy odkąd po raz pierwszy usłyszałem melancholijne akordy otwierające „Ducha Tornada” (klik), czyli jedną z najciekawszych polskich płyt 2015 roku. Zła koniunkcja planet do tej pory nie pozwoliła mi uczestniczyć w koncercie formacji, mimo że już kilkukrotnie koncertowała w Warszawie. Nie przypuszczałem, że moje pierwsze spotkanie z Alamedą 5 odbędzie się w Grodzisku Mazowieckim. Jednakże z dużą dozą prawdopodobieństwa warunki, jakie zaoferowało muzykom imponujące, lokalne Centrum Kultury, pozwoliły mi na najbardziej komfortowy odbiór tejże złożonej, potężnej muzycznej psychodelii.

 

„Duch Tornada” to rzecz epicka o dużym rozmachu, na której mniejsze, bardziej piosenkowe formy sąsiadują z dłuższymi, transowymi numerami o majestatycznym brzmieniu. Podczas festiwalu, to właśnie te ostatnie zdominowały setlistę Alamedy. Duża sala niejako prosiła się o większy format i ten został jej dany, a dym i oświetlenie sceniczne dobrze podkręciły zmysłowy charakter muzyki. Koncert utwierdził mnie w przekonaniu, że fundamentem tego zespołu są niezwykle precyzyjne, hipnotyczne struktury rytmiczne wygrywane przez Jacka Buhla i Rafała Iwańskiego. W tychże solidnych ramach Kuba Ziołek, Mikołaj Zieliński i Łukasz Jędrzejczak mogli puścić wodze fantazji. Jeśli był podczas tego występu pierwiastek improwizacji, to oscylował on dość blisko kompozycji. Efektowne były płynne przejścia pomiędzy utworami i trochę szkoda, że nie było ich więcej, bo w tego typu galopująco-płynącej muzyce każda przerwa jednak wytrąca z klimatu. Niemniej koncert miał duża siłę rażenia, a nowy, zróżnicowany numer zagrany na sam koniec budzi wielkie nadzieje na przyszłość.

The Kurws

The Kurws_1

Wrocławska załoga jest tworem wybitnie koncertowym. To był mój trzeci raz z Kurwsami na żywo i bardzo ciekawie było zobaczyć zespół w tak dużej przestrzeni. Cóż, gdyby Captain Beefheart żył, mieszkał w Polsce i nadal grał muzykę, to ciężko byłoby mu znaleźć lepszy Magic Band niż właśnie The Kurws. Podstawowe trio – Hubert Kostkiewicz, Dawid Bargenda i Jakub Majchrzak – jest ze sobą niesamowicie zgrane, to w zasadzie jeden organizm, a nieregularne, acz mocne, czasem surrealistyczne wejścia Oskara Carlsa na saksofonie/gwizdaniu/mini-pozytywce, dodawały tej niepokornej muzyce jeszcze jeden intrygujący kolor.

 

Nieprzewidywalność, strzępy chwytliwych riffów zlepiane hałasem, marszową perkusją, raz przeciągłymi, raz dzikimi partiami dętymi, umiejętna gra pauzami, połączenie precyzji i kakofonii – to wszystko razem daje jedyną w swoim rodzaju dźwiękową miksturę wyskokową. Muzyka The Kurws jest nieokrzesana, wyostrza zmysły, działając na własnych szalonych zasadach stanowi percepcyjne wyzwanie, które uwielbiam podejmować. W tym koncercie najfajniejsze było to, że cały czas nie miało się pewności co się wydarzy za chwilę. Chyba nie ma lepszej recepty na zaangażowanie uwagi odbiorcy. Co tu dużo pisać: The Kurws są w znakomitej formie, a nowe utwory zaprezentowane pod koniec, podobnie jak w przypadku Alamedy, podkręcają apetyt na kolejne wydawnictwo. Mam nadzieję, że nadejdzie jeszcze w tym roku. Póki co można wrócić do znakomitego albumu „Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu” (klik).

Kapela Ze Wsi Warszawa

KZWW_1

O ironio – najbardziej rozpoznawalny zespół grający na Mięty Polu był mi najmniej znany. Z muzyką Kapeli Ze Wsi Warszawa oczywiście zetknąłem się kilkukrotnie na przestrzeni wielu lat działalności grupy, jednak nigdy w sposób głębszy. Również nigdy nie byłem na ich koncercie. I tutaj bardzo miłe zaskoczenie. W zasadzie występ KZWW jako jedyny w sposób bezpośredni pasował do profilu festiwalu, teoretycznie określanego mianem folkowego. Nie zmienia faktu, że na przykład takie The Kurws jest dla mnie o wiele bardziej reprezentatywnym przykładem powiedzmy współczesnego miejskiego folku, czerpiącego z tradycji kontrkulturowych. A Alameda też ma w sobie plemienno-transowy pierwiastek charakterystyczny dla muzyki ludowej (dokładniej ujmując ludu bydgosko-toruńskiego).Cóż, KZWW jest z założenia bardziej zanurzona w estetyce dawnej i w jej obrębie również uzyskuje ciekawe rezultaty artystyczne.

Podczas koncertu zabrzmiały głównie utwory z dwóch ostatnich płyt zespołu, czyli „Nord” i tegorocznego „Święto słońca„. Kompozycje zagrane z dużym zaangażowaniem, rozmachem i wprawą z łatwością zjednały sobie przychylność publiczności. Biały śpiew w asyście dawnego instrumentarium zrobił na mnie spore wrażenie i cieszę się, że w końcu zobaczyłem Kapelę na żywo. Oczywiście był to najgłośniej oklaskany występ , też najbardziej „festiwalowy” (dużo konferansjerki między utworami, żartów itd.), również największa gwiazda grodziskiej imprezy, dlatego miejsce na końcu line-upu nie było dużym zaskoczeniem. Bis trochę rozrzedził całość występu i moim zdaniem śmiało mogło się obejść bez niego. Ale reakcja publiczności była wystarczającym dowodem na to, że folkowe brzmienie proponowane przez KZWW faktycznie jest gdzieś głęboko wszyte w słowiańskie DNA.

 

Pomijając dobrą organizację, główną siłą Mięty Pola była jak dla mnie umiejętność kontrastowania bardzo różnych stylistyk. Podejrzewam, że każdy idąc na festiwal miał swojego „faworyta”, a być może po imprezie zwróci większą uwagę na coś innego (niekoniecznie na inny zespół, ale na inne brzmienie, estetykę). Na tym powinny polegać tego typu imprezy, poszerzać horyzonty poznawcze. Jak na pierwszą edycję Mięty Pole zasługuje na piątkę w swojej klasie. Trzymam kciuki za kolejne odsłony, bo z Warszawy do Grodziska faktycznie strasznie blisko, a warunki i potencjał niewątpliwie są.

Krzysztof Wójcik (((ii)))

Dodaj komentarz